poniedziałek, 27 stycznia 2014

wywiad

ehhh więc jedna z czytelniczek przeprowadziła ze mną wywiad na swojego bloga. Jeśli macie ochotę zajrzyjcie i skomentujcie post. Może dowiecie się czegoś co planuję w przyszłości z blogiem itp. :) 
kliknij ------>  wywiad

poniedziałek, 13 stycznia 2014

SWAT part 18 "You kill him"

PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!!!
Przepraszam, że krótki.
*Harry*
Poranne światło starało wedrzeć się przez każdą możliwą pustą część drzwi łazienki. Po moim czole spływały małe krople potu. 
Całą noc starałem się uświadomić sobie co się ze mną dzieje. Co widziałem w lustrze. To byłem ewidentnie ja…tylko inny. Tamto oblicze kpiło ze mnie. Przedstawiało każdy możliwy mój błąd, dołowało mnie. Po tym jak zbiłem lustro zniknęło. Ale wróciło. Stało tuż przede mną przez dobre parę godzin co dla mnie zdawało się być latami. Mówił mi kim jestem…nikim. Co chwile słyszałem zdanie "jesteś nikim". W zasadzie po każdej skończonej krótszej wypowiedzi. Czułem jakby całe moje sumienie po prostu ze mnie wyszło. I tak za pewne było. 
Siedziałem w kawałkach zbitego lustra czując jak wbijają się w moją skórę. Moja pięść w końcu przestała krwawić i powstały na niej strupy. Cały się trząsłem…nie wiem czy to ze strachu czy czegoś innego. Mój wzrok był wbity w jeden punkt w który bezsilnie się wpatrywałem. 
Mój głos ciągle odbijał się w głowie. 
"Nic nie znaczysz"
"To wszystko przez ciebie"
"Ona przez ciebie cierpiała"
"Jesteś nikim"
"Jesteś do niczego"
"Skończ ze sobą"
"Skocz z mostu"
"Podetnij żyły"
"Powieś się"
"Połknij tabletki"
"Zabij się"
"Po co żyjesz?"
To mówił ten głos. Non stop. Przez cały czas. Starałem się go zagłuszyć ale nic nie potrafiło. I wtedy zacząłem się zastanawiać…czy on nie ma racji? Może powinienem to zrobić? Nie mam już dla kogo żyć, straciłem jedyny sens który utrzymywał mnie tutaj. 
Wstałem z ziemi i ruszyłem do kuchni. Zacząłem szukać po szufladach leków nasennych, noży, sznurów. Chciałem przemyśleć każdą opcję. Kiedy wszystko znalazłem rozłożyłem to na blacie. Mój wzrok błądził między trzema punktami. 
Chwyciłem nóż siadając przy ścianie i podłożyłem go do gardła. Łzy zaczęły zbierać się w moich oczach. A może lepiej ręka? Usłyszałem głos w głowie od razu przenosząc ostrze na wewnętrzną część ręki. Przycisnąłem je mocno chcąc wykonać ruch w bok, ale nie mogłem. Każdy mój mięsień zastygł bez możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Puściłem nóż i znowu stanąłem przy blacie. Sznur…tabletki?
Chwyciłem pudełko leków znowu siadając na ziemi i wysypałem całą garść na rękę. Otworzyłem usta wsypując całą zawartość i popiłem jakimś alkoholem. Moje powieki zaczęły opadać i zacząłem czuć błogość. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Może będzie lepiej - szepnąłem zamykając oczy. Czułem jak mój oddech spowalnia i powoli zasypiam kiedy nagle zrobiło mi się nie dobrze. Otworzyłem oczy i pobiegłem w stronę toalety. Zacząłem wymiotować a łzy napłynęły do moich oczu.
- Dlaczego? Dlaczego nie mogę umrzeć - mówiłem w chwilowych przerwach. Kiedy skończyłem, otarłem usta i ponownie wbiegłem do kuchni. Podsunąłem krzesło pod lampę i zacząłem przywiązywać do niego sznur. Starałem się zrobić idealną pętlę by nie miała prawa się rozwiązać. Kiedy skończyłem upewniłem się, że lampa na pewno się nie urwie i mój plan nie pójdzie na marne. 
Stanąłem na krześle przekładając sznur przez głowę usadawiając go idealnie na szyi. Łzy leciały z moich oczu a ja zacząłem cicho szeptać jakby Nicola mogła usłyszeć moje ostatnie słowa.
- Przepraszam cię za to kim byłem, za to, że zniszczyłem twoje życie. Wybacz, że nie potrafiłem zapewnić ci tego co powinienem. Chcę teraz zacząć od nowa, chcę widzieć cię szczęśliwą i jestem pewien, że tak będzie. Będę nad tobą czuwał, obserwował i ostrzegał przed złem. Obiecuję - wyciągnąłem telefon z kieszeni i napisałem do niej sms'a. "Wybacz, że to się tak kończy. Kocham cię i zawsze będę, bądź szczęśliwa, a ja będę już na zawsze przy tobie".
Wysłałem wiadomość zrzucając telefon na ziemię. Spojrzałem przed siebie kiedy usłyszałem dźwięki telefonu. Chciałem po niego sięgną, ale było za późno. Spadłem z krzesła przez co pętla zaczęła zaciskać się na mojej szyi. Nie chciałem już z tym walczyć, nawet nie starałem się z tego wydostać. Odpuściłem. Mój oddech spowolnił aż w końcu zniknął a ja zamknąłem oczy z myślą "Będzie lepiej".

*Louis*
Wysiadłem z taksówki pod dom Harry'ego. Rozejrzałem się nieco po czym coś przykuło moją uwagę w oknie. Podszedłem bliżej do płotu chcąc się lepiej przyjrzeć. Od razu tego pożałowałem. 
- Harry! - krzyknąłem z całej siły puszczając torbę i podbiegłem do drzwi domu. 
- Harry! Otwórz drzwi! Harry! - uderzałem pięściami z całej siły. Rozejrzałem się czy nikogo nie ma w okół i z całej siły ruszyłem na drzwi które wypadły z zawiasów. 
Wbiegłem do kuchni. To co zobaczyłem było przerażające, szczególnie, że widziałem mojego przyjaciela…powieszonego na lampie. Chwyciłem nóż i odciąłem linę a Harry opadł na mnie. Jego telefon cały czas dzwonił przez co nie wiedziałem co mam robić. 
- Harry! Co ci odbiło! Obudź się - szamotałem nim. Kurwa dlaczego on to zrobił?
Wyciszyłem jego telefon i wyciągnąłem swój by zadzwonić na pogotowie. 
- Tak słucham pogotowie/
- Mój przyjaciel…on się powiesił - wydukałem ledwo. 
- Czy możesz sprawdzić jego puls? - zapytała kobieta w słuchawce a ja chwyciłem jego rękę podwijając rękaw. Kolejne zaskoczenie. 
Cała jego ręka była pokryta bliznami, niektóre były tak głębokie…Boże święty. Ścisnąłem jego nadgarstek i starałem się wyczuć puls.
- Słabnie…niech pani coś zrobi! - krzyknąłem do słuchawki po czym upuściłem ją na ziemię. Byłem kompletnie zdezorientowany. Nie miałem pojęcia co robię. Trzymałem jego głowę na kolanach cały czas starając się czuć puls. 
- Harry! Co ty do cholery zrobiłeś?! - krzyknąłem do niego - Masz się kurwa obudzić! 
Jego telefon nadal nie przestawał dzwonić. Wyszedłem z siebie i chwyciłem go odbierając połączenie. 
- Harry? To ja, Nicola. Co się stało - wszystko co się we mnie skumulowało w końcu puściło. 
- Tu Louis…czy ty kurwa to rozumiesz?! Zniszczyłaś go! Okłamałaś jego, nas wszystkich! Jak kurwa mogłaś go tak zostawić?! 
- Louis…o co chodzi? - jej płaczliwy głos wydobył się z słuchawki. 
- Wykorzystałaś go! Obiecałaś, że go nie zranisz. Mówiłaś, że go kochasz! - krzyczałem dalej…to wszystko jej wina. 
- Louis, co z Harrym - mówiła przez płacz. 
- One się kurwa przez ciebie powiesił! Powiesił się - krzyknąłem kiedy łzy zaczęły lecieć z moich oczu - Zabiłaś go! To ty go do tego zmusiłaś! - jej krzyk był tak przeraźliwy, pełen rozpaczy. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie powinienem był tego wszystkiego mówić. 
- Nicola…ja przepraszam - wydusiłem z siebie. 
- Nie Louis, nie masz za co przepraszać. Masz rację, to ja go zabiłam - ostatnią rzeczą którą usłyszałem był jej płacz. 
Dźwięk karetki dobiegł z przodu domu i usłyszałem ciężkie kroki ratowników. 
- Tutaj! - krzyknąłem a oni natychmiast wbiegli do kuchni zabierając ciało mojego przyjaciela na noszach. 

*Nicola* 
Siedziałam sama w domu oglądając banalny serial w telewizji. Justin wczoraj wieczorem wyjechał na święta do rodziny. Mimo tego, że przez cały czas nalegał żebym jechała z nim to zdecydowałam się zostać. Nie czułabym się komfortowo przy jego rodzinie. Na prawdę się nudziłam starając znaleźć wygodne miejsce na kanapie co kompletnie mi nie wychodziło. Kiedy usłyszałam dźwięk sms'a wstałam z kanapy sądząc, że ktoś uratuje mnie od tej nudy. Ale to co zobaczyła…kompletnie się nie spodziewałam. 
sms Harry: "Wybacz, że to się tak kończy. Kocham cię i zawsze będę, bądź szczęśliwa, a ja będę już na zawsze przy tobie". Do moich oczu napłynęły łzy na samą myśl, że może choć pomyśleć o skrzywdzeniu się. To jedno zdanie "Będę się tobą opiekował" załamało mnie kompletnie. To wygląda jak pożegnanie…nagle to do mnie dotarło. Szybko wybrałam numer do niego i starałam się dodzwonić. Nic z tego. Za każdym razem po dłuższym czasie włącza się poczta głosowa. 
W końcu ktoś odebrał ale to nie był Harry.


- On się kurwa powiesił - powietrze zatrzymało się gdzieś w moim ciele. Nie wierzyłam w to co słyszałam…jak to możliwe? 

_________________________________________________________________________________
Powiem wam, że jestem cholernie zawiedziona ilością komentarzy. Przy poprzednim rozdziale jest tylko 12 komentarzy. Proszę wasz, skoro tak lubicie tego bloga to chociaż komentujcie, to na prawdę daje dużo i proszę udostępniajcie linki do mojego bloga gdzie możecie, to mi bardzo pomoże. Wasza Nikissma

piątek, 3 stycznia 2014

SWAT part 17 "Are you cut yourself?"


"Le­piej coś, co nie ma sen­su uciąć szyb­ko jed­nym cięciem tuż przy szyi niż męczyć się duszeniem..."

*Harry*
Siedziałem w ciemności. Zimna ściana do której przywarłem, ziębiła moje plecy. 
Spoglądałem na moją rękę. Przez całą noc wyszukiwałem kolejnych i kolejnych powodów, by kolejny raz się skrzywdzić.
Zaczęło się od jednej kreski, za to, że mnie opuściła. Kolejna za jej oczy, których nie będę widywał. Włosy których nie będę mógł dotknąć, oddech którego więcej nie poczuję na skórze. Za każdą najmniejszą rzecz, karałem siebie. 
Czerwone kreski pokrywały całą wewnętrzną część mojej ręki od łokcia po nadgarstek.
Pięćdziesiąt dwie linie. Pięćdziesiąt dwa powody. Pięćdziesiąt dwie rzeczy, które doprowadzają mnie do samo destrukcji.

Siedziałem na tej cholernej podłodze cały czas. Na prawdę nie potrafię pojąć dlaczego tym razem tak bardzo mnie to załamało.
Byłem od zawsze uczony bycia twardym w każdej sytuacji, nigdy nie okazywać słabości…a teraz?
Czuję jak rozpadam się na kawałki z każdą kolejną sekundą, z każdym kolejnym oddechem. Mój wzrok był skupiony na jednym punkcie ściany od paru godzin. Kolejny raz spojrzałem na rozcięcia. Niektóre były głębokie, inne płytkie. Jedne długie, drugie krótkie, a jeszcze następne grube lub chude. Każda miała inne znaczenie. Niejedne krwawiły do tej pory, mimo, że starałem się to zatrzymać.
Podkuliłem nogi, kuląc się w kącie łazienki. Kolejny raz łzy cisnęły się do moich oczu, a mnie nie obchodziło to co się z nimi stanie. Dałem upust wszystkim emocjom trzymanym od tak dawna. Moja bezsilność przechodziła teraz wszelkie granice. Czułem się jak na samym dnie oceanu. Bez butli tlenowej, możliwości wypłynięcia i z kulą żelazną u nogi.
Łzy spłynęły po moich ranach. 
Krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem. Chciałem wykrzyczeć cały mój ból, całą rezygnację.
Czułem się zwykłym ciałem bez duszy, bez uczuć. Samotnym kawałkiem tkanki.

Kolejny raz chwyciłem żyletkę, znajdując pięćdziesiąty trzeci powód. Przyłożyłem ostrze mocno do skóry by dokładnie się w nią wbiło i pociągnąłem długą pionową linię wzdłuż całej ręki.
- Za bycie mną - szepnąłem skupiając uwagę na krwi powoli wydostającej się z rozcięcia. Uśmiechnąłem się lekko, czując jak ból wewnętrzny ustępuje miejsca fizycznemu. 

Podobno Indianie wierzyli, że w krwi człowieka znajduje się jego całe zło, wszystkie cierpienia, utrapienia, bóle męki, dlatego codziennie nacinali skórę w paru miejscach chcąc uwolnić duszę od nieczystości. Dokładnie ich rozumiem.

Powiem szczerze, że nigdy nie potrafiłem, lub nie chciałem pojąć dlaczego ludzie to robią. Dlaczego karają swoje ciało za problemy umysłu. Teraz wiem.
Kiedy patrzysz jak krew wypływa z twojej skóry i myślisz sobie "to właśnie mój problem", czujesz jak to po prostu odchodzi i nie zostaje po tym śladu w sercu. Jest to moment spokoju, odpoczynku od udręki. Kiedy tylko krew przestaje lecieć, wszystko wraca, cały ból i strach. Szukasz kolejnej wymówki by znowu to zrobić, by poczuć ulgę.

Na podłodze leżały zakrwawione kawałki papieru, które zacząłem powoli zbierać. Wrzuciłem je do śmietnika i ruszyłem do szafy. Podczas drogi nie spuszczałem wzroku z mojej ręki. Nigdy bym nie pomyślał, że jestem do tego zdolny, że jestem na tyle słaby.
Otworzyłem szafę i wyciągnąłem szarą bluzkę z kapturem. Wciągnąłem ją przez głowę odruchowo podciągając rękawy. Opuściłem je równie szybko i usiadłem na fotelu obracając go wcześniej w stronę okna.
Rzadko kiedy ktoś przechodził tymi ulicami, ale to właśnie miało swój urok. Wpatrywałem się we wszystko patrząc na to w kompletnie inny sposób. Wszystko co zwykle było pełne życia i kolorowe, teraz było martwe i szare.
W oknie zauważyłem zarys a następnie całą swoją postać ze szczegółami. Kolor mojej skóry zbladł, kąciki ust opadły a pod oczami pojawiły się wory jak po nie przespanym tygodniu. Zdałem sobie sprawę, jak złamane serce może niszczyć człowieka. Można powiedzieć, że byłem z tego w pewien sposób zadowolony. W końcu wiedziałem co czuła ona kiedy ją zostawiłem, kiedy powiedziałem jej, że jej nie kocham. Wolałbym chyba to usłyszeć niż "nie myśl, że cię nie kocham, bo kocham całymi resztkami mojego serca". Wiedziałem, że to będzie dla niej lepsze, kiedy będzie z dala ode mnie, ale za bardzo ją kocham. Świadomość, że ktoś inny będzie ją całował, budził się koło niej doprowadza mnie do szaleństwa. Sama myśl, że ktoś inny ją dotknie sprawia, że chcę kogoś zabić. Tak było.
Teraz nie mam ochoty na nic prócz bezsensownego siedzenia, obwiniania się o wszystko. Wolę to, wolę czuć, że wszystko jest moją winą, nie chcę myśleć, że cokolwiek może być przez nią. Ona jest jedynym dobrem w moim świecie, który właśnie się zaczął walić. Poczułem, że muszę wrócić do łazienki. W innym pokoju czuję się jakby wszystko jeszcze bardziej mnie przytłaczało. Za duża przestrzeń. 
Wstałem z fotela i szurając stopami po panelach wróciłem do łazienki. Chwyciłem świeczkę z szafki pod umywalką i zapaliłem ją stawiając na podłodze. Wyłączyłem światło i zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Usiadłem na kafelkach przy świeczce i obserwowałem płomień. Mała przestrzeń sprawiała, że czułem się jeszcze gorzej co było dla mnie dobre. Nie chciałem poczuć się dobrze, chciałem czuć ból. 
Przejeżdżałem palcem przez ogień zatrzymując go od czasu do czasu w płomieniu. Oparłem się o ścianę i podwinąłem rękaw na prawej ręce odsłaniając nacięcia. Jeździłem po nimi palcem od góry do dołu, zatrzymując się na każdej przypominając za co jest. 
Nagle usłyszałem mój telefon. niechętnie podniosłem się z ziemi i otworzyłem drzwi a światło uderzyło w moje oczy. 
Podszedłem do komody chwytając telefon i spojrzałem na wyświetlacz. Louis. Tylko teraz mi tego brakuje. Odebrałem połączenie wcześniej potrząsając głową by lekko się "rozbudzić" i nie brzmieć tak jak się czuję. 
- Halo
- Hej, co się nic nie odzywasz?
- Jakoś nie miałem na to czasu - prychnąłem imitując mój "zwykły" ton głosu.
- Ok, a wszystko okej? - tego pytania najbardziej nie chciałem usłyszeć. Jest to najbardziej irytujące pytanie jakie kiedykolwiek ktokolwiek może zadać, szczególnie teraz. Westchnąłem nabierając powietrze.
- Tak, wszystko ok 
- Harry…słyszę
- No słyszysz, że wszystko ok 
- Znam cię na tyle długo żeby wiedzieć, że tak nie jest - ma rację. Jego nie potrafię okłamać bo on i tak to wyczuje. 
- Co mam kurwa powiedzieć ci jak się czuje? Jestem kurwa załamany, straciłem ją! Zostawiła mnie! Od wczoraj siedzę jak debil zamknięty w łazience bo to jedyne spokojne miejsce gdzie mogę do cholery czuć ten jebany ból! To co ona! To chciałeś usłyszeć?! - w słuchawce zapadła cisza.
- Przyjadę do ciebie - kiedy to usłyszałem natychmiast odłożyłem słuchawkę. Nie chciałem tego, byłem w okropnym stanie i nie chciałem żeby ktokolwiek mnie tak widział. 
Kolejny raz wyszedłem z łazienki i szybko się ubrałem. Zwykłe spodnie, zwykła koszulka, zwykła bluza. Wszystko było zwykłe. Na to jeszcze kurtka, kolejna zwykła rzecz. Czapka i buty. Chwyciłem klucze i zamknąłem za sobą dom. Kiedy odwróciłem się od drzwi wziąłem głęboki oddech patrząc na przechodniów których na szczęście nie było zbyt wielu. 
Wolnym krokiem zszedłem po schodkach i włączyłem się w cały ruch ulicy. Samochody przejeżdżały obok mnie w jak mi się zdawało, zastraszającym tempie. Czułem się jakbym stanął w miejscu, mimo tego, że nadal poruszałem się. 
Cały dźwięk miasta zaczął mnie przytłaczać, w sumie to czego się spodziewać po Nowym Jorku. Skręciłem w jakąś boczną uliczkę chcąc od tego uciec. Trafiłem pod kawiarnie w której pracowała Nicola. Nie mam pojęcia jak to się stało. 
Podszedłem bliżej okna i zacząłem rozglądać. 
Długie brązowe włosy, promienny uśmiech i zielone oczy. To ona. Wyglądała tak beztrosko, jakby wszystko w jej życiu układało się idealnie. 
Może teraz tak jest, od kiedy zniknąłem, może teraz będzie szczęśliwa tak jak bardzo na to zasługiwała. 
Poczułem jak łzy zbierają się w moich oczach kiedy tak na nią patrzyłem…bolało bardziej niż przez ostatnią noc. 
Naciągnąłem kaptur na głowę chcąc ukryć to co malowało się na mojej twarzy. Ruszyłem szybkim krokiem z powrotem do domu. 
Kiedy w końcu do niego dotarłem trzasnąłem z całej siły drzwiami i wręcz zacząłem zdzierać z siebie ciuchy. W parę minut siedziałem w samych spodniach znowu w tym samym miejscu, przy tej samej zimnej ścianie, w tej samej łazience. 
Zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu żyletki…zacząłem panikować. Nigdzie jej nie było. Nerwowo wciągałem powietrze przetrzepując każdy milimetr łazienki. Każde możliwe i nie możliwe miejsce. Wściekłość zaczęła we mnie narastać. 
Wstałem z ziemi i spojrzałem na lustro. Moje źrenice były powiększone czyniąc moje oczy czarnymi. Powieki zaczęły mi opadać chcąc wypuścić łzy które kumulowały się w moich oczach tak długo. 
- Bądź z siebie dumny, wszystko znowu zepsułeś - usłyszałem. Odwróciłem się chcąc zobaczyć kto to powiedział. 
- Kto tu jest? - krzyknąłem. 
- Jesteś do niczego - kolejny raz. 
- Kto tu kurwa jest? - zacząłem czuć jak cały pokój zaczyna się kręcić. Coraz szybciej i szybciej. Aż w jednym momencie wszystko stanęło. 
Spojrzałem w lustro. Stał za mną ktoś. Wytężyłem wzrok. To byłem ja. 
- Jesteś nikim - patrzyłem się na kopię samego siebie który zaczął się śmiać. W tak przerażający sposób odbijał się w mojej głowie. Zatknąłem uszy chcąc go zagłuszyć ale nic z tego. 
Krzyknąłem z całej siły i tak samo uderzyłem pięścią w lustro które rozpadło się na kawałki. Szkło uderzyło we mnie a ja upadłem na ziemię. 
Co mi się dzieje?

______________________________
nadal zbieram listę osób do informowania, jeśli ktoś podał swoje tt w poprzednim poście to już jest :)